Przyjemna lektura, która jednak chyba nie zostanie w sercu na długo. Cunningham z wprawą prowadzi dość jednostajną, melancholijną narrację, rysując świat przedstawiciela nowojorskiej elity, w którego życiu od dawna brakuje paliwa. Okazuje się, że pod przykrywką poukładanego, dostatniego życia, którego wielu mogłoby Peterowi zazdrościć, zieje trudna do zapełnienia pustka i czają się demony. Wiele, miejscami ciekawych, uwag o życiu, o sztuce i o miłości, która jak się okazuje miewa różne oblicza. Całość napisana bardzo zgrabnie, zmierza do dość zaskakującego zakończenia, które przynosi swoiste katharsis, jednak o niezbyt dużej sile rażenia :) Jednym słowem warto przeczytać, ale do arcydzieła daleko.