Gdzieś przeczytałam, że to najlepsza polska książka o Afryce od czasu "Hebanu" Kapuścińskiego. I zgadzam się! Opracowanie Szejnert jest imponujące. Reporterka zebrała drobiazgowe dane archiwalne oraz przeprowadziła dziesiątki rozmów z mieszkańcami Zanzibaru - z tego materiału utkała wspaniałą opowieść o wyspie, której historia jest również historią całego Czarnego Lądu - to okrucieństwa kolonializmu i historie walki z niewolnictwem, współistnienie kultur i religii, walka o niepodległość, romans z totalitaryzmem i wreszcie spustoszenia, jakie przynosi kapitalizm. Szejnert opowiada o Zanzibarze poprzez losy konkretnych osób: odkrywcy, który walczył o prawa Afrykanów Davida Livingsone'a, arabskiej księżniczki Salme - córki sułtana Saida, która wyemigrowała do Europy i mieszkała nawet przez jakiś czas w Bydgoszczy, polskiego poety Henryka Jabłońskiego, który będąc na Zanzibarze tęsknił, jak przystało na romantyka, za utraconą ojczyzną. Nie sposób wymienić, a co najgorsze, zapamiętać wszystkich bohaterów. Ich losy splatają się i przenikają na przestrzeni opisywanej przez reporterkę ponad stu-letniej historii Zanzibaru. Zebrane tworzą wielogłos o bezdomności, o utracie i braku swojego miejsca na ziemi, o wywłaszczeniu, jakiemu podlegali kiedyś z rąk kolonizatorów, a dziś w skutek działania przemysłu turystycznego rdzenni mieszkańcy wyspy. Choć czasem trudno przedrzeć się przez gąszcz faktów i dat, choć nie raz trzeba cofnąć się w lekturze, żeby sprawdzić zapomniane nazwisko i upewnić się co do chronologii wydarzeń, bo autorka wręcz przytłacza nagromadzeniem szczegółowych wiadomości, które trudno ogarnąć i zapamiętać - warto!